Piotr Nawrot
„Czerwoniaki” . Harcerska flota czerwonych żagli.
„Czerwone Żagle”- była to flota sześciu harcerskich jachtów, które powstały
po przebudowie drewnianych, szalup z przedwojennego transatlantyka „Batory”.
W 1951 roku łodzie ratunkowe nie przeszły inspekcji PRS i po 15 latach
spędzonych na pokładzie została zdjęte ze statku i przekazane harcerzom.
Odznaka Budowniczego floty Harcerskiej. |
Jachty były „prezentem” od przedsiębiorstw rybackich, dla
odradzającego się w Polsce harcerstwa - stąd też nazwy jachtów :„Arka”, „Barka”,
„Szkuner”, „Koga”, „Kuter”, „Korab”. Odpowiadały one nazwom poszczególnych przedsiębiorstw
rybackich które, jak to było wówczas w zwyczaju „spontanicznie” i „dobrowolnie” sfinansowały
ich przebudowę. Ale nie tylko
przedsiębiorstwa państwowe uczestniczyły w budowie „czerwoniaków”. Jachty, w tym również „Zawisza Czarny ,” zostały
zbudowane dzięki akcji wszystkich harcerzy, nie tylko wodniaków, którzy przez kupno
odznak „budowniczy floty harcerskiej” i wiele innych akcji, zbierali pieniądze na budowę
harcerskiej floty.
Przebudowy
szalup dokonano według projektu Witolda Bublewskiego. Stare, ale solidne łodzie
ratunkowe o rozmiarach ca. 9 x 3 m., zrobione były z drewna dębowego i
modrzewiowego. Poszycie wykonane było z
dębowej klepki na zakładkę łączonej miedzianymi nitami. Podniesiono im burty o około
pół metra i za pokładowano. Centralny kokpit mieścił się między dwoma
nadbudówkami. Ożaglowane były, jako
kecze. Bezan był relatywnie duży a jego
bom wystawał poza rufę. Bezanmaszt stał między kołem sterowym i sterem. Sam
ster z wielkim blaszanym sektorem zawieszonym był na stewie rufowej i
połączonym sterociągami z małym, ale zgrabnym kołem sterowym, znajdującym się w
kokpicie. Jachty wyposażono w krótki bukszpryt i drewniane maszty z szyną i mosiężnymi
pełzaczami. Rozpinano na nich żagle nie byle,
jakie bo z prawdziwego żaglowego płótna w nietypowym czerwonym kolorze, stąd
popularna nazwa „Czerwoniaki”.
"Czerwoniaki " w Pucku. |
Na każdym jachcie w dwóch oddzielonych kabinach mieściła się 10 osobowa
załoga. Rufową kabinę gdzie były dwie koje zwyczajowo zajmował kapitan. Reszta załogi zajmowała pomieszczenia w przedniej kabinie
gdzie oprócz ośmiu koi rozmieszczonych wzdłuż burt (w tym cztery hundkoje),
mieścił się rozkładany stół, mały kambuz z oryginalnym szwedzkim naftowym prymusem i szafki na prowiant. Wyposażenie kambuza dopełniała skrzynia o
grubych ścianach z korka wyłożona ocynkowaną blachą od środka w roli lodówki.
Po przeciwnej stronie kabiny tuż przy zejściówce był stół nawigacyjny, nad
którym była półka z książkami i miejscem na mapy. Przyrządy nawigacyjne były
bardzo podstawowe: trójkąt nawigacyjny, cyrkiel, stoper, jeden kompas z
namiernikiem w kokpicie i lornetka. Bardzo skromne wyposażenie hotelowe składało się z podstawowych naczyń kuchennych:,
kocy i obszytych ciemnozieloną ceratą materacy w wąskich kojach. Wszystko razem
nie odbiegało swym standardem od wyposażenia ówczesnych hoteli robotniczych. W kabinie pachniało zenzą, naftą, farbą, morzem
i załogą, która, na co dzień miała ograniczony dostęp słodkiej wody. Prysznic
był marzeniem i trudno było o niego nawet w porcie. „Toalety” były dwie - na prawej lub lewej burcie, w
zależności o kierunku wiatru. Światła
nawigacyjne jak i oświetlenie kabin było naftowe (przynajmniej w początkowych latach).
s/y Koga na holu za s/y(?) |
Czerwoniaki s/y Kuter i(?) w "drodze" do Jastarni. |
Do pływania po zatoce wymagane było by w załodze
był sternik morski plus jeden sternik jachtowy, a reszta to żeglarze. Dwudziestoletni kapitan i jego
pryszczata załoga, musieli się nieźle napracować, by ciężki przebalastowany i niedożaglowany jachty, stanął w wyznaczonym miejscu przy kei lub trafił w główki
portu. Różnie z tym trafianiem bywało i nie zawsze z pełnym sukcesem. Dla tego
też, gdy niesiona silnym wiatrem flota „czerwonych żagli” pojawiała się w
główkach portu to załogi stojących w nim jachtów ogłaszały alarm. Pojawiali się
na dziobach ludzie z bosakami a na burtach mocowano dodatkowe odbijacze. Nie tylko manewry w portach były wyzwaniem dla
załóg „czerwoniaków”. Najrudnym było
wejście do Jastarni przy północnym wietrze - wpłynięcie do portu, wymagało wykonania
kilkudziesięciu zwrotów na wąskim torze prowadzącym od Kaszycy do główek falochronu.
Łatwo sobie wyobrazić ile trzeba było wydać komend podczas takiej halsówki, kiedy
niemal każdy zwrot wymagał pracy fokiem, kontrowania bezanem, wybierania i
luzowania baksztagów i nieustannego kręcenia kołem sterowym, gdyż jachty najczęściej
robił zwrot przez sztag na wstecznym. Gdy na pokładzie była mało doświadczona
załoga wystarczał jeden błąd, źle lub za późno wykonana komenda i jacht siadał na „mielu”. Czerwoniaki miały relatywnie duże zanurzenie i często zdarzało się,
że kiedy płynęły eskadrą, wówczas jeden za drugim, kolejno siadały na mieliźnie,
wyznaczając następnemu drogę do portu. Jastarnia
otoczona piaszczystymi mieliznami, była raczej bezpieczna w porównaniu z
wejściem do Górek Zachodnich, gdzie przy niekorzystnym wietrze i
silnym zafalowaniu, kamienny wschodni falochron robił
wrażenie nie tylko na nowicjuszach. Nie pamiętam,
w, którym roku i po jakim wypadku wprowadzono dla „czerwoniaków” zakaz
pływania do tego portu - a szkoda, bo na gorący prysznic, można było już wtedy liczyć w klubie Stoczni
Gdańskiej .
Kolejny "czerwoniak" s/y Kuter ma "mielu" |
Innym rodzajem przygody było nocne pływanie lub żegluga we mgle. W drodze z Gdyni do Pucka trzeba przepłynąć przez tzw. „Głębinkę”. Niby to nie takie trudne,…….. dzisiaj. Ale wówczas, po ciemku, przy ostrym bejdewindzie, kiedy dryf jest kilkanaście stopni a prędkość jachtu mierzona, za pomocą butelki na sznurku w porywach osiąga 2 węzły było to bardzo trudne do wykonania. Na mapie oświetlonej lampą naftową ledwo widać wykreślony kurs i ostatnią pozycje zliczoną za pomocą zegarka marki „Błonie”. Pożyczaliśmy go sobie nawzajem, bo nie w każdej wachcie był ktoś, kto miał zegarek. Dobrze, że przynajmniej wachtowy na sterze ma latarkę i co pewien czas sprawdza kurs na kompasie. To i tak było leprze jak stać we gęstej mgle i wsłuchiwać się w narastający szum zbliżającego się statku, lub terkot rybackiego kutra i zastanawiać się czy trafi nas, czy nie trafi?. Od dmuchania w róg bolały nas głowy, a martwa fala tłukła nami niemiłosiernie. Ale zdarzały się i piękne dni dla……. plażowiczów.
Upał jak nigdy, przez lornetkę widać dziewczyny na plaży a my stoimy pół mili od główek basenu jachtowego w Gdyni. Żadnego wiatru, kompletna flauta i tylko słaby prąd przesuwa nas o kilkanaście metrów - raz bliżej, raz dalej od upragnionego portu. Skończyła się już woda, nafta i jedzenie, a w południe mamy zdać jacht. Kapitan na tranzystorowym radiu „Koliber” łapie prognozę dla rybaków. Wśród trzasków słychać komunikat meteo: w zatoce gdańskiej wiatr O, stan morza O. Zwijamy żagle, nie ma już na nie, co liczyć, bierzemy się za wiadra. Metoda jest prosta. Wiadro na długie linie wyrzucamy z dziobu najdalej jak się tylko da do przodu i ciągniemy wzdłuż burty w kierunku rufy. Robimy to dwoma wiadrami po obu stronach. Przez pierwsze piętnaście minut nic się nie dzieje, po pól godzinie zaczynamy mieć sterowność. Ta metoda działa. Przed północą cichutko bezszelestnie nie budząc nikogo na sąsiednich jachtach stajemy przy kei.
"Czerwoniaki" przed barakiem CWM ZHP w basenie jachtowym w Gdyni . Rok 1962. |
Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Helsinkach.
Czerwoniaki były zaprojektowane i dopuszczone do żeglugi na pełnym morzu. W
1962 roku w raz z „Zawiszą Czarnym”, statkiem ratowniczym R-3 i innymi jachtami z Polski
uczestniczyły w Światowym festiwalu młodzieży i studentów w Helsinkach. Początkowo impreza
o wyraźnie propagandowym charakterze przebiegała zgodnie z planem. Pierwszym portem po wypłynięciu z Gdyni był Sztokholm.
Żeglarze , dzieki rutynie wacht i starannie zaplanowanym obowiązkom szybko stawali się zgraną załogą.
Przybycie flotylli polskich jachtów do Sztokholmu było prawdziwą sensacją. Na kei zebrał się tłum chcący zobaczyć przybyszów z za "żelaznej kurtyny".
Zwiedzanie miasta przez załogi polskich jachtów odbywało się w zorganizowanych grupach.
Ze względu na panujące warunki nawigacyjne część rejsu "czerwoniaki" odbywały na holu za Ratownikiem.
Udział w Festiwalu dla polskich załóg był prawdziwym niezapomnianym wydarzeniem . Możliwość spotkania tylu rożnych etnicznie, kulturowo rówieśników z całego świata i udział w imprezach nie zawsze przewidzianych w oficjalnym programie sprawił że do dzisiaj wspominają to z nostalgią.
Działacze partyjni i aktywiści młodzieżowi odpowiedzialni za oficjalną delegacje z Polski w tym i za żeglarzy mieszkali i dobrze bawili się na pokładzie wycieczkowca M/S „Mazowsze” załatwiając przy tym swoje całkiem prywatne interesy. W końcu nie codziennie zdarzało się działaczom partyjnym bywać na „zachodzie”.
"Czerwoniak " pod pelnymi żaglami w drodze do Sztokholmu. |
Żeglarze , dzieki rutynie wacht i starannie zaplanowanym obowiązkom szybko stawali się zgraną załogą.
Kapitanem s/y "Szkunera" był legenda Polskiej Marynarki Wojennej na zachodzie komandor Antoni Tyc. |
"Czerwoniaki " międzu rufą "Zawiszy" a dziobem Ratownika w Sztokholmie. |
Zwiedzanie miasta przez załogi polskich jachtów odbywało się w zorganizowanych grupach.
Na nabrzeżu w Sztokholmie widać grupę polskich żeglarzy ubranych w jednakowe mundury. |
Osiem węzłów na holu to dla " czerwoniaka" prawdziwe wyzwanie. |
"Czerwoniaki " w Helsinkach |
Bukszpryt "Zawiszy" , Ratownik i polskie jachty w Helsinkach. |
Działacze partyjni i aktywiści młodzieżowi odpowiedzialni za oficjalną delegacje z Polski w tym i za żeglarzy mieszkali i dobrze bawili się na pokładzie wycieczkowca M/S „Mazowsze” załatwiając przy tym swoje całkiem prywatne interesy. W końcu nie codziennie zdarzało się działaczom partyjnym bywać na „zachodzie”.
M/S Mazowsze . Pocztówka z 1962 roku. |
Festiwal dobiegał końca, zbliżał się dzień powrotu.Na odprawie kapitanów ustalono dzień i godzinę wypłynięcia z Helsinek całej flotylli polskich jachtów. Ktoś co prawda mówił o prognozie pogody i nadchodzącym sztormie, ale dla organizatorów nie miało to żadnego znaczenia. Póki trwał festiwal, jachty cumowały w porcie, a załogi korzystały ze wszystkich festiwalowych atrakcji za darmo. Gdyby postanowiono zostać w Helsinkach kilka dni dłużej by przeczekać sztorm, trzeba by było za to słono płacić, a przecież nikt na to nie miał pieniędzy, poza tym żywność na wszystkich jachtach już się kończyła . Jak twierdzą wtajemniczeni nie tylko żywności i wody zaczęło brakować , ale co najgorsze , barek na wycieczkowcu zaczął świecić pustkami. Zostały w nim już tylko same słodkie likiery i fakt ten podobno przeważył o tym że trzeba było natychmiast wracać . Taką stanowczą decyzję podjęli działacze partyjni po krótkiej naradzi,e wiedząc również o tym, że wybudowany w Budapesztańskiej stoczni wycieczkowiec "Mazowsze", nadaje się bardziej do żeglugi po Dunaju niż po wzburzonym Morzu Bałtyckim . Kac, słodki likier i krótka sztormowa bałtycka fala - to przekraczało by możliwości nawet najbardziej doświadczonego działacza i zgodnie z poleceniem, cała flotylla mimo nadciągającego sztormu, wypłyneła z Helsinek w kierunku Gdyni.
Sztorm.
Początkowo tak jak ustalono wszystkie jachty płyneły razem. Gdy zapadł
zmrok zapalono światła nawigacyjne.
Rufowe białe światła wskazywały drogę jachtom płynącym w szyku torowym. Wiatr
tężał z godziny na godzinę, fala robiła się coraz większa.
Zaczyna wiać, |
Koło północy kolejny szkwał położył czerwoniaka na burcie. Kapitan zarządził dodatkowe refy na grocie. Gdy skończono manewry, sternik zameldował, że nie widzi żadnych świateł. Jesteśmy sami. Nie było radia, telefonu, „ukaefki”, żadnego innego sposobu oprócz mosiężnej sprachetuby do nawiązania łączności z innymi jachtami.
– Trzymajmy ten sam kurs- rozkazał
sternikowi kapitan i zaraz dodał:
–, Jeśli do rana, do świtu nie
zobaczymy innych jachtów, to podejmę samodzielnie decyzję co robimy dalej – powiedział
głośno tak by wszyscy go dobrze słyszeli i zniknął w kabinie.
Wachtowi z lornetką przy oczach przeszukiwali
horyzont wypatrując świateł lub żagla. Kapitan
pochylony nad stołem w nawigacyjnym studiował mapę, czytał locje i co pewien
czas wyglądał z kabiny sprawdzając siłę i kierunek wiatru.
– Jest światło widziałem po prawej – zawołał
podniecony wachtowy.
Głowa kapitana ukazała się w
zejściówce.
– Gdzie te światło?.
– Tam odpowiedział młody człowiek
w zydwestce i wskazał ręką kierunek
jakieś cztery rumby po prawej burcie.
– W porządku – odpowiedział
kapitan i szybko zasunął za sobą klapę by bryzgi wody nie zmoczyły mapy..
–To wszystko? Ze zdziwieniem i
niedowierzaniem wachtowy patrzył na sternika.
Po chwili kapitan w swojej białej czapce,
z lornetką i stoperem w ręku pojawił się w kokpicie -
odnalazł światło, przycisnął
stoper. Powtórzył tę czynność kilka razy i z uśmiechem powiedział:
– Latarnia Russaro, zaraz za nią
powinny być światła Gustavsvarn.
– Trzymaj ten sam kurs, ostro na wiatr,
nie chodzi nam o prędkość, ale by utrzymać wysokość i nie dać się zepchnąć w szkiery.
Gdy pierwsze promienie słońca rozjaśniły pusty horyzont, wiało już
nieźle. Niewiele pomogły dodatkowe refy
na grocie - jacht kładł się na burtę i walił swym szerokim dziobem w spienione
grzywacze.
Feliks Muraszko za sterem s/y "Szkuner" obok komandor A. Tyc |
– Teraz za dnia, kiedy nareszcie coś widać możemy płynąć, w kierunku portu - powiedział kapitan i wydał rozkaz zmiany kursu. Po chwili, „czerwoniak” pełnym baksztagiem pędził w kierunku portu Hanko. Jeszcze tylko kilka kamienistych wysepek, na które trzeba było uważać i po południu S/Y „Szkuner” kołysał się na spokojnych wodach miejscowego Jacht Klubu.
s/y "Szkuner" pierwszy z czerwoniaków , który schronił się w porcie Hanko. |
Na drugi dzień już cztery z sześciu jachtów były bezpieczne w porcie. |
Jeszcze trzem „czerwoniakom”
udało się tak jak „Szkunerowi” dotrzeć do bezpiecznego portu. A co z resztą , co się z nimi stało ? Przez wiele dni zadawano sobie takie pytanie nie tylko na kei w Hanko ale i w kraju.
Ale póki co, kapitanowie stojących w porcie jachtów zajeli się problemem zdobycia żywności, co wymagało wówczas działań dyplomatycznych ( to nie żart, chodzilo przecież o tak zwane dewizy *) .Na szczęście dzięki agentowi Żeglugi Bałtyckiej udało się ten problem rozwiązać i na pokłady jachtów trafiło zaopatrzenie .
Ale póki co, kapitanowie stojących w porcie jachtów zajeli się problemem zdobycia żywności, co wymagało wówczas działań dyplomatycznych ( to nie żart, chodzilo przecież o tak zwane dewizy *) .Na szczęście dzięki agentowi Żeglugi Bałtyckiej udało się ten problem rozwiązać i na pokłady jachtów trafiło zaopatrzenie .
Wodę na jachcie uzupełniono za pomocą zwykłego lejka i kubła, dostarczoną żywność zjedzono bez względu na to co było napisane na puszkach. |
Alfred Thompson. |
Wiele dni minęło, nim drogą
dyplomatyczną (wtedy jeszcze to wszystko
było tajne łamane przez poufne) zaczęły napływać do Gdyni informacje o losach
poszczególnych jachtów. Część z nich już wróciła i zmęczone sztormem załogi
opowiadały o swych przygodach. Któregoś dnia władze radzieckie, po dokladnym sprawdzeniu, powiadomiły- że jeden z "czerwoniaków" odnalazł się w Talinie. Wciąż jednak brakowało informacji o ostatnim
zaginionym „czerwoniaku”. Nic nie
pomogły zakrojone na szeroką skale poszukiwania prowadzone przez szwedzkie,
fińskie i radzieckie okręty i samoloty.
Nawet najbardziej doświadczeni kapitanowie powoli tracili nadzieję, że jacht wyszedł z tego
sztormu cało i że kiedykolwiek zobaczymy jego załogę.
Legenda głosi, że zrozpaczeni
rodzice zaginionych harcerzy dali już na msze w puckim kościele. A tu ktoregoś dnia ....... bladym świtem, na porwanych
żaglach, ale o własnych siłach, wpłynął do basenu jachtowego w Gdyni ostatni z
„czerwoniaków”. Załoga zmęczona, a przede wszystkim głodna, opowiadała o swoich przygodach,
o tym jak sztormowali, naprawiali uszkodzony jacht, jak nieustannie szyli podarte każdym silniejszym szkwałem żagle. Dopiero w Gdyni na kei,
dowiedzieli się, że był to najgorszy sztorm na Bałtyku od stu lat.
* Dewizy- w czasach PRL popularna nazwa waluty krajów kapitalistycznych
* * *
* * *
"Czerwoniaki " pływały po morzu, a potem już tylko po zatoce przez 10 -12 lat wykruszając się
powoli. Były trudne do żeglugi, dlatego
też wymagały od załogi najwyższych umiejętności żeglarskich. Spartańskie
warunki bytowe, uczyły odporności i radzenia sobie w trudnych warunkach. Ich wady, paradoksalnie były ich zaletami. Ale największą ich zaletą było to, że były!
Przez ich pokłady przewineły się setki, może tysiące młodych ludzi, którzy poznali "smak" morza i nauczyli się trudnej sztuki żeglowania.
Piotr Nawrot.©
Autor blogga dziękuje Panu Feliksowi Muraszko za udostępnienie fotografi oraz za informacje o rejsie na Festiwal do Helsinek , ktorego był uczestnikiem.
Na podstawie Ustawy o
prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz.
U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich
materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."
Treść zawarta na tej
stronie jest prywatną opinią autora opartą na wspomnieniach sprzed 50 lat. Wiem,
że mogę się mylić, co do niektórych faktów, miejsc lub zdarzeń. Jeśli wiesz więcej,
masz zdjęcia, podziel się z nami tą informacją. nawrot@marine.rutgers.edu
© Copyright . Wszystkie prawa zastrzeżone.
Polska Kronika Filmowa , reportaż
z rejsu nie tylko „czerwoniaków” na VIII Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów
w 1962 roku Helsinkach na stronie http://www.kronikarp.pl/szukaj,30594,tag-689564,strona-5
Pozostałe strony autora znajdziesz tutaj: